wtorek, 7 grudnia 2010

~ Mikołajkowy prezent ~

Uwielbiam dawać prezenty, obserwować reakcję obdarowywanego i cieszyć się kiedy podarek okazał się trafionym. Jednak towarzyszący temu stres i ilość godzin spędzonych na wymyślaniu, składaniu, sklejaniu, wybieraniu i pakowaniu niespodzianek potrafią dać w kość nawet najtwardszym zawodnikom. Dlatego też, żeby nie zaczynać świątecznej gorączki zaraz po oderwaniu listopadowej strony w kalendarzu, postanowiłam przygotować na Mikołajki zbiorowy prezent dla całej mojej rodziny –polskie naleśniki w wersji amerykańskiej, czyli dobrze wszystkim znane pancakes:  

Śniadanie dla 4 osób:
1 szkl. mąki
1 jajko
¾ szkl. mleka
35g rozpuszczonego masła (w rondelku na małym ogniu)
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
5 łyżek cukru pudru
szczypta soli

dodatki: syrop klonowy, śmietana, ulubiony dżem, wędzony łosoś (uwielbiam połączenie słodkiego ciasta naleśnikowego ze słonym smakiem ryby)

W dużej misce roztrzepałam jajko, dodałam mleko, proszek, cukier, sól i przesiałam mąkę. Wszystko dobrze wymieszałam i wlałam masło. Odstawiłam ciasto na 10 minut, a następnie na dobrze rozgrzanej teflonowej patelni zaczęłam smażyć nieduże placuszki. Mimo przygotowywania ciasta (co zajmuje nam nie więcej niż 12 minut razem z czasem jego „odpoczywania”) jest to potrawa bardzo szybka i prosta w przygotowaniu. Naleśniki są małe, błyskawicznie się smażą, łatwo się je przewraca a pod koniec nie zostaje nam tuzin misek i patelni do umycia. Polane syropem klonowym lub miodem zaspokajają nasz apetyt, rozgrzewają organizm i poprawiają nastrój…w sam raz na zimowy poranek przed pójściem do szkoły lub pracy. 

sobota, 20 listopada 2010

~ Błyskawiczny łosoś i dziki ryż ~

Każdy z nas ma w zanadrzu taki tajny przepis na danie, które zawsze ratuje mu skórę w razie niespodziewanej wizyty głodnych gości, braku czasu na gotowanie skomplikowanych potraw, czy też wilczego apetytu niedającego się zaspokoić zwyczajną kanapką.


Dzisiaj chcę podzielić się z Wami takim przepisem , który moja Mama przywiozła kiedyś z Moskwy. Danie smakuje wyśmienicie, pachnie zachęcająco,  apetycznie wygląda,  a wszystko to uzyskujemy jedynie w niecałe 30 minut łącząc następujące składniki:

  - dzwonki lub filet łososia, pokrojony w 5cm pasy (ilość w zależności od liczby porcji jaką chcemy uzyskać)
- ½ łyżki soli i ½ łyżki cukru do posypania ryby
- 150g startego żółtego sera (lub więcej)
- cebula pokrojona w półksiężyce
- por pokrojony w plasterki
- 2 łyżki oliwy z oliwek




Sos:
- kubeczek jogurtu naturalnego
- 3 stołowe łyżki majonezu
- sok z ¼ cytryny
- łyżka musztardy Dijon
- suszone zioła, np. cząber, tymianek
- sól i świeżo zmielony czarny pieprz

Wszystkie składniki na sos mieszamy w misce i ewentualnie dodajemy według uznania więcej poszczególnych składników, ważne by sos nie wyszedł zbyt mdły lub zbyt słony!



Na patelni podsmażamy cebulę i por, następnie zmniejszamy ogień na średni i na płasko rozprowadzone warzywa układamy łososia skórką do boku, przyprawiamy go mieszanką soli i cukru (nie musimy używać całej ilości!), posypujemy startym serem i polewamy sosem. Przykrywamy pokrywką i dajemy rybie gotować się przez 15 minut. W tym czasie możecie rozstawić talerze, rozłożyć sztućce i napić się dobrego białego wina, a jeśli wolicie spędzić ten czas bardziej aktywnie, to proponuję przygotować orzeźwiającą sałatkę z dzikiego ryżu:

- 100g dzikiego ryżu wcześniej ugotowanego zgodnie z przepisem na opakowaniu z dodatkiem kostki rosołowej (np. drobiowej)
- posiekana natka pietruszki  i szczypiorek


Do przyprawienia tej prostej sałatki na zimno idealnie pasuje sos, który wyszedł z rąk pewnej energicznej wielbicielki awokado, którą poznałam w programie „Gotuj o wszystko” :)

Sos Marietki:
- 2 łyżki soku z cytryny
- 4 łyżki oliwy z oliwek
- 1 płaska łyżeczka cukru
- suszony estragon i rozmaryn
- 1 łyżeczka zalewy wzięta z marynowanego pieprzu (bez pieprzu) lub białego octu winnego
- sól, pieprz do smaku

  
Składniki na sos wymieszać w słoiczku. Dodać do wymieszanego ze świeżymi ziołami ryżu. Można wstawić sałatkę do lodówki pozwalając jej przejść smakiem przypraw lub od razu podawać na stół do gotowego już przecież błyskawicznego dania z łososia. Smacznego!


poniedziałek, 8 listopada 2010

~ La pasta ~

Biedni Włosi, mają strasznie ciężkie życie, w kółko jedzą ten makaron, makaron i jeszcze raz makaron. Ale jak ktoś kiedyś mądrze powiedział „co dwie głowy to nie jedna”, a co dopiero jeśli jest ich ponad 60mln?! Ile ludzi, temperamentów, smaków i upodobań, tyle też istnieje pomysłów na smaczną pastę.
 
Przyznaję, że spożywanie makaronu jest dla mnie mniej więcej tym, czym dla odchudzających się osób jedzenie po 18ej. Wiadomo jednak, że jest to posiłek tak prosty w przygotowaniu i zarazem tak smaczny, że nawet najwięksi jego przeciwnicy lub powiedzmy sobie szczerze – tchórze, od czasu do czasu mają ochotę na miskę pełną długich spaghetti, fantazyjnych fusilli albo drobnych orzo. A jeśli uzupełni się to ulubionym sosem lub pesto… Mmm… mamma mia! Che bello!
Żeby nie zapychać się bezsensu pełno jajecznymi rozgotowanymi kluchami, wybrałam makaron z mąki orkiszowej. Żeby nie robić ciężkiego i tłustego sosu mięsnego, zdecydowałam się na lekkie i orzeźwiające pesto ze szpinaku. Podając do stołu zadbałam o włoską muzykę w tle, kieliszki napełnione białym winem i ciekawą rozmowę z rodziną. I takim oto sposobem oswoiłam swój strach przed węglowodanami. I było warto, poza tym nie ma nic bardziej bezpiecznego dla naszej sylwetki jak pełnoziarnisty makaron ugotowany al dente!
- 1 opakowanie pełnoziarnistego makaronu (kształt dowolny)
- 2 garście liści świeżego szpinaku
- 100g tartego parmezanu
- garść prażonych pestek dyni
- 1 zmiażdżony ząbek czosnku
- oliwa z oliwek
- sól, pieprz do smaku

Składniki na pesto zmiksowałam w mikserze i w zależności od tego jaką konsystencję chcecie uzyskać dodajcie więcej szpinaku (gęstsza) lub więcej oliwy (rzadsza). Do gotującej się, osolonej wody wrzuciłam makaron i gotowałam o mniej więcej 2min. krócej niż podał producent na opakowaniu, aczkolwiek najlepiej jest spróbować czy makaron jest już na tyle gotowy, że nie jest twardy ale też stawia lekki opór przy rozgryzaniu. Jak się ostatnio nauczyłam od wielkich szefów kuchni, do wody na makaron nie dodaje się oliwy ani masła ani innych temu podobnych. Przede wszystkim dlatego, że i tak tłuszcz pływa po powierzchni, a gdy odcedzamy kluski ląduje do zlewu jako pierwszy. Jeśli nie mamy zamiaru dodawać makaronu do sosu (tak, to makaron dodaje się do sosu a nie sos do makaronu!) od razu po odcedzeniu, możemy dopiero wtedy skropić go kilkoma kroplami oliwy. Wracając do przepisu, ugotowany makaron wrzuciłam na patelnię (z odrobiną oliwy), dodałam pesto, wymieszałam dokładnie, a po nałożeniu na talerz posypałam pozostałym serem. A do tego…

…bakłażanowe roladki z kozim serem i włoską szynką:
- 1 bakłażan, pokrojony w cienkie plastry
- opakowanie włoskiej szynki (podobnej do parmeńskiej)
- opakowanie koziego sera w plastrach
- 8 suszonych pomidorów w oliwie
- sól, pieprz i oliwa z oliwek do posmarowania bakłażana

Cienkie plastry bakłażana posmarowałam z obydwu stron oliwą, posypałam solą i pieprzem i upiekłam w piekarniku rozgrzanym do 180st. ułożone na pergaminie. Pieczenie zajmuje ok. 15min, ale warto doglądać warzyw, by się nie przypaliły, poza tym niektóre plastry mogą wymagać przewrócenia. Najlepiej zrobić to wcześniej. Potem układam upieczone bakłażany jeden na drugim na talerzu i przykrywam folią, dzięki temu przechodzą wilgocią i łatwo się później zawijają.
Suszone pomidory miksuję na pastę, którą smaruję plastry bakłażana. Na to układam ½ plastra szynki i kawałek sera koziego. Zawijam i układam w naczyniu żaroodpornym. Ruloniki wkładam jeszcze do piekarnika do momentu aż ser się rozpuści. Podaję razem z makaronem, by słonym smakiem szynki i koziego sera zrównoważyć delikatny smak szpinakowego pesto.


    

piątek, 5 listopada 2010

~ Krem z pieczonych buraczków ~



A w przerwie na reklamy, w końcu nie samym cukrem człowiek żyje (choć wielu by chciało, oj tak!), chętnie polecę Wam kolejny wypróbowany niedawno przeze mnie przepis (rownież z Kwestii Smaku, nic nie poradzę na to, że autorka ma doskonałe wyczucie i świetnie robi objaśnienia), który także został zaaprobowany przez resztę domowników.

Żeby nie było nudno i banalnie zamiast śmietany dodałam „kulkę” zrobioną z koziego serka i drobno posiekanego szczypiorku.

~ Polsko-włoski romans ~

Postanowiłam wyreżyserować swój własny serial. Ale nie potrzebuję ani kamer ani ekipy dźwiękowej ani tuzina kiepskich aktorów. Ta produkcja będzie miała jednego reżysera, mnie. A kto zagra główne role? Cóż, wszystko zależy od odcinka…

Odcinek 1.
Tytuł: Romans polsko-włoski. Czyli jak połączyć Sernik z Tiramisu.

Akcja: Poleje się rum i rozpłynie się czekolada…

Wystąpią: Ser twarogowy, biszkopty i espresso.

Jakiej udzielilibyście odpowiedzi na pytanie o wymienienie dwóch najbardziej popularnych/lubianych polskich ciast? Zapewne na Waszej liście znalazłaby się szarlotka, makowiec albo sernik. A gdyby ktoś zapytał mnie, które z polskich ciast umiem zrobić? Uf, dobrze, że jeszcze nikt nie miał takiej okazji. Całe szczęście ja ostatnio miałam takich okazji kilka. Okazji do kucharzenia oraz okazji do poznania czarnej strony gotowania, czyli okazji do zrobienia grzechu wartych deserów.


Tak więc wszystkie miski, garnki i talerze poszły w ruch. Gdybym miała w kuchni drzwi, zapewne wydobywały się zza nich kłęby pary. Tak czy inaczej pierwsze wyzwanie uważam za pokonane, gdyż bez pomocy kuchennych robotów ani innych technologicznych wynalazków udało mi się zrobić wyśmienity Sernik Tiramisu według tego przepisu. Wyszło polsko-włosko, ciekawie i pysznie. Oczywiście trochę trzeba się napracować, ale dla końcowego efektu – warto! Dla mnie największym zaskoczeniem, zaraz po tym, że ciasto wyszło, była doskonała śmietanowa polewa. Że ktoś w ogóle wpadł na coś takiego! Życzę smacznego!

wtorek, 12 października 2010

~ La melanzana ~

Spróbujcie wymówić tę nazwę na głos. Czyż nie brzmi pięknie? Tak dźwięcznie i smacznie. Od kiedy poznałam smak bakłażana, nie wyobrażam sobie mojej kulinarnej egzystencji bez tego warzywa. Albowiem nie tylko ma ciekawą, gładką strukturę, czy też piękny i głęboki fioletowy kolor, ale przede wszystkim ten smak...ach
Poza tym możemy przyrządzać go na wiele sposobów. Bakłażan to istny Casanova! Uwielbia romansować z czosnkiem, flirtować z pomidorami czy zalecać się do sera. Jego miękki miąższ stanowi idealną podstawę do robienia rozmaitych past do chleba, a usmażone i zamarynowane z ziołami i czosnkiem plastry mogą służyć do zawijania roladek o różnych nadzieniach.
Ja na kolację przygotowałam coś prostego, czyli połówki bakłażana faszerowane pomidorami i fetą.
- 1 średniej wielkości bakłażan
- 1 pomidor, sparzony wrzątkiem i obrany ze skórki
- 1 słodka cebula, drobno posiekana
- 1 ząbek czosnku, drobno posiekany
- 30g fety
- 3 łyżki pomidorów z puszki (można zastąpić sokiem pomidorowym lub wodą)
- szczypiorek, sól, pieprz, suszona bazylia i oregano
Bakłażana przeciąć wzdłuż na dwie równe części, ponacinać miąższ nożem, polać oliwą z oliwek, posypać solą i innymi przyprawami, wycisnąć ząbek czosnku. Potrzeć o siebie połówki, żeby miąższ lepiej wchłonął przyprawy. Wstawić do piekarnika nagrzanego do 180st. na ok. 40 minut.

                                                                                                                                                                                                                           Gdy bakłażan będzie miękki, delikatnie wydrążyć miąższ uważając, by nie uszkodzić skórki. Na oliwie z oliwek podsmażyć cebulę i czosnek, następnie dodać pokrojonego w kostkę pomidora, pokrojony miąższ z bakłażana, kilka łyżek rozdrobnionych pomidorów z puszki oraz fetę i posiekany szczypiorek. Doprawić do smaku. Smażyć ok. 3 min. Włożyć farsz do bakłażanowych „łódeczek” i wstawić do piekarnika na dodatkowe 5min. Jeśli chcecie by bakłażan miał chrupiącą skorupkę posypcie go parmezanem. A jeśli lubicie ciągnący się, roztopiony ser zamiast fety użyjcie mozaarellę lub ser żółty. Lekka kolacja na ciepło gotowa po niespełna godzinie, ale bez zmywania :) Smacznego!

środa, 6 października 2010

~ Rybny mix ~

W taką słoneczną pogodę łatwo ulec złudzeniu, że na podwórku jest wystarczająco ciepło i wyjść z domu w lekkiej kurteczce by zaraz zacząć marzyć o powrocie, a już na pewno o czapce i rękawiczkach. Właśnie tak się czułam, gdy wybrałam sie dziś na pobliski rynek po składniki do mojej rybnej zupy. Wystarczyło kilka silniejszych podmuchów wiatru, a już nie mogłam doczekać się momentu, w którym stoję w ciepłej kuchni, mieszając leniwie zawartość garnka. Tak więc zapraszam do degustacji...

Na 5 porcji:
- dzwonko łososia
- filet z amura
- stek z rekina
- 200g krewetek
- 2 cebule
- ½ marchewki
- 2 pomidory bez skórki
- 2 ząbki czosnku
- 150 ml białego wina
- przyprawy: sól, pieprz, ostra papryka świeża, i ostra papryka w proszku
- do posypania: koperek/pietruszka/kolendra/szczypiorek


Na 3 łyżkach oliwy z oliwek podsmażyłam posiekaną cebulę i marchewkę, po kilku minutach dodałam posiekany drobno czosnek.


Gdy cebula się zeszkliła dodałam krewetki i wlałam wino.


Następnie wrzuciłam pozostałe ryby pokrojone w kostkę, liść laurowy i ostrą papryczkę. Podlałam wszystko ok. 300ml gorącej wody (możecie użyć mniej lub więcej, w zależności od własnych upodobań).


Gdy wszystkie składniki trochę się poddusiły dodałam pokrojone w kostkę pomidory i przyprawy. Uważajcie by nie przesadzić z ostrą papryką, bo po kilku godzinach potrawka przejdzie smakiem i będzie jeszcze pikantniejsza.


Po dodaniu wszystkich składników i przypraw zostawcie garnek na kilka minut na małym ogniu.


Posypcie zupę świeżymi ziołami, dodajcie łyżkę śmietany lub jogurtu, a jeśli ma wyjść bardziej syta wsypcie ugotowany ryż lub kaszę.
Smacznego!

wtorek, 28 września 2010

~ Rozgrzejmy się na jesień ~

Moi kochani ogłaszam wszem i wobec, że lato nam się skończyło. Zarówno to oficjalne, jak i to sezonowe. Świadczy o tym nie tylko data w kalendarzu, czy deszcz za oknem, ale także fakt, że z dnia na dzień robi się coraz zimniej, a grzejniki w mieszkaniach ciągle lodowate. W takich właśnie momentach na ratunek wszystkim zmarzlakom przychodzą zupy.

Byśmy mogli przetrwać te pierwsze tygodnie jesieni i trochę przyzwyczaić do nadciągających zmian pogodowych - nadal rozgrzane słońcem - organizmy, proponuję wszystkim pójść w moje ślady. Czyli…
Od jakiegoś czasu staram się, co kilka dni, przygotować jakąś zupę (na mięsnym bulionie albo na kostce rosołowej), do której potem wrzucam dowolne warzywa - ziemniaki, marchewkę, cukinię, pomidory, groszek, pory, kalafior lub fasolkę. Następnie gotową zupę miksuję na krem. No i teraz czas na sztuczki.

Takiej potrawy wystarcza nam z P. na jakieś 3 dni. No chyba że przychodzą goście i wtedy nam nie wystarcza :) W każdym bądź razie w zależności od nastroju lub pogody, a być może jednocześnie, od obydwu czynników, przygotowujemy sobie do kremu cały bufet dodatków. Mogą to być: prażone pestki, kiełki, grzanki, kluseczki, wędzony ser, kawałki ryby, szynki bądź boczku, pesto, groszek ptysiowy oraz wiele wiele innych nadających się do tego rarytasów. Dzięki temu uzyskujemy danie mniej lub bardziej sycące, zawsze ciepłe i pożywne (co dobrze wpływa na żołądek), a co najważniejsze, za każdym razem inne. A więc baza plus dowolne dodatki.


W tym tygodniu polecam krem z pora z parmezanowymi kluseczkami…
Zupa krem:
- 4 pory (białe części)
- ½ cebuli
- 2 ząbki czosnku
- 1,5l bulionu warzywnego (użyłam kostki)
- sól, pieprz
Pory i cebulę drobno posiekałam i poddusiłam na 2 łyżkach oliwy z oliwek. Trzeba uważać by składniki się nie przypaliły, bo inaczej zupa nie będzie miała zielono złocistego koloru. Pod koniec smażenia dodałam pokrojony w plasterki czosnek. Do wcześniej przygotowanego garnka z bulionem wrzuciłam podduszone warzywa, doprawiłam do smaku przyprawami. Podgotowałam około 15 minut, by wszystkie składniki się połączyły. Gotową i lekko ostudzoną zupę zmiksowałam w blenderze.


Kluseczki:
- 100g mąki tortowej
- 100g tartego parmezanu
- 1 jajko
- ciepła woda
- sól, bazylia, oregano
Wymieszałam wszystkie składniki za wyjątkiem wody, którą dodawałam stopniowo aż do uzyskania odpowiedniej konsystencji ciasta. Ugniecione ciasto podzieliłam na dwie części i obydwie „zrolowałam” w rurki o średnicy ok. 1,5cm, następnie pokroiłam je na małe kawałeczki, które wrzuciłam do gotującej się wody z odrobiną oliwy z oliwek i solą. Czas gotowanie ok. 4-6min. Smacznego!



Oczywiście nie mogłyśmy się oprzeć większej ilości dodatków :)

sobota, 18 września 2010

~ Muffiny, babeczki, cupcake'i ~


Do robienia wypieków zawsze podchodzę z dystansem. Lata prób stworzenia czegoś z mąki, jaj, mleka oraz (o zgrozo!) drożdży, udowodniły mi, że im mniej piekę tym lepiej. Jednak w dzisiejszych czasach naprawdę trzeba mocno się postarać, żeby coś zepsuć, bo nawet mając dwie lewe ręce można przygotować ciasto o tak dziwnej nazwie i strukturze jak „kopiec kreta”.


Tak czy inaczej, mimo tego że preferuję potrawy wytrawne od słodkich, widząc wciąż rosnącą popularność wszelkiego rodzaju muffinów i babeczek zarzuciłam postanowienie „w tym miesiącu już nie kupię nic więcej na allegro” i zamówiłam kilka „zabawek” (sama nie wiem czy w cudzysłów powinnam wziąć kilka czy zabawek :P, tak wiem jestem uzależniona) No a kiedy już przyszły… to od tamtego czasu na mieście słuch o mnie zaginął…


Wszyscy dekorują tzw. cupcake’i różnego rodzaju polewami, wzorami, literami, kolorami i przyznam szczerze, że to jest wciągająco-uzależniające, bo naprawdę efekt końcowy może zwalić niektórych z krzesła. Oczywiście mi się to jeszcze nie udało, ale może kiedyś ten dzień nastąpi. Jednak zanim osiągnę mistrzostwo w dekorowaniu, postanowiłam pokombinować trochę przy wypełnianiu. I właśnie taką zabawę polecam wszystkim początkującym.


Dlaczego? Ponieważ nigdy Wam się to nie znudzi. Możecie wkładać do środka swoje ulubione cukierki, orzechy, wafelki, dżemy, budynie… dzięki temu wszystkie babeczki są niepowtarzalne, każda z nich ma swój indywidualny charakter. Nie musicie też martwić się wyglądem, przecież i tak nikt go nie zobaczy, może jedynie poczuć ten unikalny smak…

A oto moje propozycje:

Jogurtowe muffiny nadziewane dżemem jagodowym domowej roboty
Jogurtowe muffiny z lindorami o smaku praliny i ciemnej czekolady
Jogurtowe muffiny ze snickersem
Czekoladowe muffiny z raffaello



Czekoladowe muffiny z lindorami z białej czekolady


Czekoladowe muffiny ze snickersem



Jak widzicie możecie użyć każdego rodzaju słodkości, jaką tylko wyobrazi sobie Wasz wewnętrzny łakomczuch!

Wykonanie proste, bo z gotowego proszku. Ja korzystałam z gotowca firmy Dr.Oetker’a.
Jak zrobić?
- Kupcie gotową mieszankę do wypieku muf finów oraz pozostałe potrzebne składniki podane na opakowaniu.
- Przypomnijcie sobie jakie słodycze lubicie najbardziej.
- Wyróbcie ciasto.

czekoladowe...


jogurtowe...


- Do papilotek, które też są w opakowaniu powkładajcie ulubione cukierki.


- Zalejcie ciastem. Wstawcie do piekarnika, a potem dajcie się zaskoczyć tym co znajdziecie w środku.
Bon appetit!




[fot. Aleksander Byglewski, czyli braciszek mój kochany]

poniedziałek, 13 września 2010

~ Brzoskwinie inaczej ~


Są kucharze, których programy kulinarne oglądam jak trzylatka bajki o księżniczkach, konikach i wielkiej miłości. I nie mówię tu o szefach kuchni prezentujących wymyślne dania czy też skomplikowane dekoracje. Bardziej fascynują mnie ludzie z pomysłami na proste potrawy, pełne idealnie skomponowanych smaków i kolorów. Nieskomplikowane, a czasem wręcz oczywiste. Dające się przygotować w domowych warunkach. Dziś podzielę się z Wami moim nowym guru, w którego przepisach zakochałam się od pierwszego obejrzenia. Drodzy czytelnicy oto Mark Bittman!


Podczas kolejnej godziny zgłębiania wiedzy na temat jego kulinarnych dokonań, natrafiłam na dobrze zapowiadającą się sałatkę z brzoskwiniami i awokado. Naprawdę warta spróbowania, o czym świadczy akceptacja tego dania przez moją przyjaciółkę, która nie przypada za: a) owocami w sałatkach, b) awokado i c) pietruszką. Jednym słowem jest to prawdziwy dowód na to jakim Bittman jest pięknym księciem, to znaczy doskonałym kucharzem. Enjoy!


Na 2 osoby:
- 2 żółte pomidory
- 1 duży czerwony pomidor
- 1 brzoskwinia
- 1 awokado
- 1 czerwona cebula
- 50g fety
- natka pietruszki
- sól i świeżo zmielony czarny pieprz



Wszystkie owoce i warzywa pokroiłam w półksiężyce, dodałam ser, posiekaną natkę pietruszki i doprawiłam solą i pieprzem. Do tego dania Mark proponuje klasyczny vinegrette z oliwy z oliwek i soku z cytryny. Ja jednak, jako wielka wielbicielka kuchennych zabaw, wszelkiego rodzaju mieszania i miksowania, postanowiłam wypróbować czegoś innego. A dokładniej jest to kompozycja:


Oliwy z oliwek, octu balsamicznego (w stosunku 3:1), czosnku (ząbek), (po łyżeczce) musztardy, miodu, soku z cytryny oraz sosu sojowego.


Oczywiście jako że każdy ma inne podniebienie, najważniejsze jest by nie trzymać się ściśle określonych proporcji i po prostu w trakcie robienia dodawać stopniowo poszczególne składniki według własnych upodobań. Jednak ważne, by skomponowany przez Was dressing miał wyraźny smak.
Na koniec warte obejrzenia wariacje na temat sałatkowych sosów Marka.

piątek, 3 września 2010

~ Milk & cookies ~

A kto powiedział, że śniadanie zawsze musi być zdrowe i pełne witamin?


Każdy z nas od czasu do czasu zasługuje na odrobinę szaleństwa! Dlaczego więc nie zacząć z poranka od wypicia szklanki mleka z czeko…czeko…czekoladowymi ciastkami… mniam!


Przygotowania wyglądały tak, jak na tym filmie, oprócz tego, że zamiast dwóch rodzajów cukru użyłam tylko cukru pudru oraz by cookies’y były jeszcze bardziej czekoladowe, do ciasta dodałam łyżeczkę kakao i rozpuszczoną w kąpieli wodnej tabliczkę mlecznej i ½ tabliczki gorzkiej czekolady.
Ah i niespodzianka na koniec! Żeby ciastka miały „piegi” możecie dodać pokruszoną tabliczkę białej czekolady (zamiast czekoladowych groszków jak w przepisie)…